Poniższe teksty powstały podczas warsztatów rozwoju potencjału twórczego „Kreatywne pisanie w świecie nowych mediów” realizowanych w ramach projektu „Uczelnia dla III wieku” dofinansowanego w ramach Programu Operacyjnego Wiedza Edukacja Rozwój, współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS). Kurs odbywał się w okresie listopad 2020-luty 2021.
Dwa lata temu przeszłam na emeryturę i szukałam sposobu na wypełnienie czasu wolnego, którego nagle zrobiło mi się bardzo dużo. I znalazłam: Akademię 50+. Rozpoczęłam tu swoje nowe życie: nowe zajęcia, nowe środowisko, nowi ludzie…
Z bogatej oferty zajęć wybrałam dwie propozycje: ćwiczenia w klubie Calipso trzy razy w tygodniu i raz język angielski. Zdecydowałam się także na wyjazdy do Solca Zdroju co drugi miesiąc, by móc wylegiwać się w basenie i jednocześnie uzupełnić niedobory siarki w moim organizmie. Muszę wyznać, że do aktywności fizycznej podeszłam bardzo metodycznie. Kupiłam odpowiedni sportowy strój i matę, a przed ćwiczeniami systematycznie monitorowałam swoją wagę na specjalistycznym urządzeniu, które pokazywało mi również mój wiek metaboliczny, poziom tkanki tłuszczowej i mięśniowej oraz zawartość wody w organizmie.
Co się okazało: na początku zajęć mój wiek metaboliczny wynosił 62 lata, po roku ćwiczeń… 46! Dobrze, że ta tendencja została wstrzymana przez wymuszone pandemią koronawirusa zamknięcie siłowni, bo co by było, gdyby mój wiek nadal się obniżał? Dodam jednak, że w trosce o mój organizm, który mógłby doznać szoku z powodu nagłej zmiany trybu życia, uzupełniałam stracone kalorie w pobliskiej kawiarni w towarzystwie nowo poznanych koleżanek racząc się kawą cappuccino z górą pysznej bitej śmietanki posypanej czekoladą…
Ćwiczenia i cappuccino to były przyjemności dla ciała, ale zadbałam także o ducha. Kurs języka angielskiego odbywał się wprawdzie tylko raz w tygodniu, ale był intensywny, a dzięki ciekawym i niekonwencjonalnym metodom prowadzenia lekcji, zaraz po powrocie do domu na gorąco odpowiadałam na wyzwanie, pisząc zadanie domowe na niebanalne tematy (np. z dziedziny gastronomii turystycznej lub rozpoczęcie pisania bloga na interesujący nas temat). Nauka języka obcego to było coś! Wiem co piszę, bo sama jestem „językowcem” i przez całe życie zawodowe uczyłam języka francuskiego. Co więcej – po kursie odważyłam się przystąpić do egzaminu z języka angielskiego! Owszem, miałam chwile słabości i zwątpienia i jeszcze nawet przed drzwiami sali egzaminacyjnej zadawałam sobie pytanie: ” Co ja tu robię?” i „Na co mi to było?” Ale po dobrze zdanym egzaminie odpowiedź przyszła sama: dla satysfakcji, dla samorealizacji oraz dla podtrzymania wiary, że jeszcze mogę się czegoś nowego nie tylko uczyć, ale także się nauczyć! Takie uczucie jest potrzebne i budujące.
Dzięki Akademii nadal się rozwijam. Mając 50+ mogę spotykać ludzi, których lubię, robić to , co sprawia mi przyjemność oraz doskonalić znane mi umiejętności i odkrywać wciąż nowe pasje. Nawet obecna sytuacja epidemiczna stała się dla mnie wyzwaniem. Czy uda mi się dołączyć do zajęć zdalnych i wysłuchać wykładu online? Na początku wcale nie było tak łatwo. Warsztatów „Kreatywne pisanie w świecie nowych mediów” nie bardzo mogłam sobie wyobrazić w formie zdalnej, a tymczasem zupełnie dobrze one wychodzą (chociaż i tak wolałabym w realu). Czeka mnie jeszcze jedna próba: wirtualny kurs angielskiego. Czy dam radę? Zobaczymy…
Emeryci a wyzwania technologiczne w czasach pandemii
O tym, jak cenne dla zdrowia dla osób przechodzących na emeryturę jest utrzymanie dalszej aktywności społecznej, nie muszę nikogo przekonywać. Akademia 50+ jest skierowana do tych, którzy ukończyli 50 lat i pragną nadal pogłębiać swoją wiedzę i rozwijać pasje. Ja sam słuchaczem Akademii jestem już drugi rok i bardzo sobie to cenię.
W ostatnim dniu mojej pracy zawodowej w końcu czerwca 2018 r. spakowałem swoje rzeczy osobiste i pożegnałem się z kolegami z biura. Czy było mi smutno, że przestałem pracować? Trochę tak, ale nie do końca, bo po głowie chodziła mi myśl, że gdy wszystko się kończy to właśnie jest początek czegoś nowego.
Zawsze byłem i nadal pozostałem ciekawy świata, zawsze też lubiłem podróżować, zwiedzać i zdobywać nową wiedzę, dlatego postanowiłem sprawdzić, jaką ofertę dla osób w moim wieku mają rzeszowskie uczelnie wyższe. W stolicy Podkarpacia prężnie działają: Uniwersytet III wieku przy Uniwersytecie Rzeszowskim i Akademia 50+ w ramach Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania. Ponieważ mieszkam na Baranówce, to bliżej miałem do WSIiZ i dlatego zapisałem się na Akademię 50+. Był to dobry wybór, na uczelni sporo się dzieje, spotykam tu wielu znajomych z pracy i o wspólnych zainteresowaniach.
Gdy przyszedłem na pierwszy wykład od razu zwróciłem uwagę na napis „Aula im. Prof. Jerzego Chłopeckiego”. Profesor Chłopecki, wieloletni wykładowca WSIiZ i Prorektor ds. Nauki, zawsze był dla mnie Jurkiem, znaliśmy się osobiście, spotykaliśmy się między innymi na wyjazdach narciarskich i w klubie jeździeckim w Zabajce. Oczywiście, nie omieszkałem wspomnieć o tym żonie, która razem ze mną także dołączyła do Akademii.
Do lutego tego roku uczestniczyłem w prawie wszystkich wykładach ogólnych, przychodziłem także na spotkania w ramach cyklu „Akademia Zdrowia” oraz na wykłady o tematyce turystycznej. Problematyka zajęć bardzo mi odpowiadała, a każdy wykład był dla mnie dużym przeżyciem. Zawsze robiłem notatki a potem jeszcze wyszukiwałem w Internecie dalsze informacje na omawiany temat. Wraz z żoną uczestniczyliśmy również w bardzo udanej karnawałowej imprezie integracyjnej połączonej z otrzęsinami nowych słuchaczy w „Tabernie pod Sosnami” w Kielnarowej, korzystaliśmy również z biletów na koncerty w Filharmonii Podkarpackiej. Oferta była bardzo bogata, słyszeliśmy z zapowiedzi i opowiadań uczestników o innych ciekawych imprezach kulturalnych i turystycznych organizowanych przez Samorząd Akademii. Działo się dużo, ubolewam tylko, że nie udało się stworzyć grupy do zajęć z języka hiszpańskiego na poziomie podstawowym. Bardzo chciałem poznać podstawowe hiszpańskie wyrażenia i zwroty – niestety, na ten kurs zgłosiło się zbyt mało chętnych osób.
W marcu tego roku sytuacja na uczelni uległa zasadniczej zmianie. Po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemiologicznego prowadzenie zajęć w tradycyjnej formie stało się niemożliwe, a Akademia przeszła na tryb zdalny. Także obecnie zajęcia odbywają się wyłącznie w taki sposób. Przyznam się, że mam kłopoty ze studiowaniem online. Przed zajęciami zawsze mam obawy, czy uda mi się właściwie zalogować i czy jakość połączenia internetowego będzie wystarczająco dobra. Zdarzają się trudności, na przykład ostatnio bardzo czekałem na wykład o chorobach kręgosłupa. Gdy Pani Dyrektor go zapowiadała, wszystko działało prawidłowo, ale gdy wykład się rozpoczął, zanikł głos. Na szczęście wpadłem na pomysł, żeby włączyć aplikację na komórce i tu głos był. Ostatecznie więc oglądałem plansze na laptopie, a głos wykładowcy miałem z komórki. Być może była to wina mojego 13-letniego laptopa, dlatego na „Gwiazdkę” mam zamiar kupić sobie nowy model. To na nim będę brał udział między innymi w kolejnych zajęciach nt. „Kreatywne pisanie w świetle nowych mediów” w ramach projektu Uczelnia dla III wieku.
Nauczanie zdalne okazało się całkiem znośne, ale marzę o powrocie do normalności i nie mogę się już doczekać zajęć w tradycyjnej formie w obiektach uczelni.
Czym jest starość? Czy wiąże się z przekroczeniem pewnego wieku oraz zmniejszeniem sprawności i niezależności? Czy oznacza pełnienie innej roli społecznej? A może to stan chorobowy albo… stan umysłu?
O ile ustalenie końca starości nie stanowi problemu, o tyle wskazanie jej początku nie jest już takie proste. WHO ( Światowa Organizacja Zdrowia) określa mianem ludzi starszych osoby, które przekroczyły 60 rok życia i wyróżnia trzy etapy starości: wiek podeszły, inaczej zwany wczesną starością (60-75 lat), wiek starczy, późną starością (75-90 lat) oraz wiek sędziwy, czyli długowieczność (90 lat i więcej).
Taka naukowa klasyfikacja może budzić sprzeciw ludzi, których ten podział dotyczy. Proces starzenia przebiega przecież stopniowo, u każdego w różnym tempie, nie przeistaczamy się z osoby dorosłej w starszą np. w dniu swoich sześćdziesiątych urodzin. Starość z pewnością jest jednym z etapów życia ludzkiego i czeka każdego, któremu dane będzie jej dożyć. Można ją rozpatrywać na trzech płaszczyznach: biologicznej, społecznej i psychologicznej.
Zmiany związane z biologicznym okresem starzenia się łatwo ocenić na podstawie obiektywnych badań sprawdzających funkcjonowanie układu sercowo-naczyniowego, oddechowego, odpornościowego, siłę mięśni czy czynności tkanki mózgowej. Proces ten jest nieuchronny, ale postępuje w różnym tempie, zależnie od aktywności fizycznej, diety i warunków życia. Jeśli zdrowo się odżywiamy uwzględniając odpowiednią ilość warzyw i owoców oraz uprawiamy jakiś sport niewątpliwie przedłużamy sobie życie.
Starzenie odbywa się też na płaszczyźnie społecznej, kiedy przestajemy być aktywni zawodowo, stajemy się emerytami, z rodziców zmieniamy się w dziadków, co może nam przynosić wiele radości, spędzając czas z wnukami. Pełnienie innych ról społecznych ma wiele pozytywnych stron. Senior może zmodyfikować swój tryb życia, realizując zaniedbane hobby, np. uprawiać ogródek, uczęszczać na zajęcia w „Akademii 50+” , surfować po Internecie, wyjeżdżać na wycieczki, uczestniczyć w imprezach kulturalnych, itp.
Wracając jeszcze do terminu „senior” ,niektórzy go nie lubią. Uważają, że jest on pejoratywny. W wielu językach „senior” znaczy „pan”, więc jest adekwatny do dojrzałego wieku, kiedy to w pełni można za-pan-ować nad własnym życiem i mimo trudności korzystać z wieku senioralnego.
Wiek psychologiczny odpowiada subiektywnej ocenie, czyli odpowiada na pytanie: „Na ile lat się czuję?” To indywidualne poczucie może być zależne od stanu zdrowia, chociaż czasami ktoś bardziej schorowany bywa młodszy duchem od swojego rówieśnika, ponieważ posiada umiejętność pogodnego starzenia się.
Pogodna starość. No właśnie. Czy starość faktycznie może być pogodna? Niewielki mamy wpływ na warunki atmosferyczne, podobnie w ograniczonym stopniu możemy wpływać na zmiany w starzejącym się organizmie. Niespodziewane opady deszczu mogą zaskoczyć, pokrzyżować nasze plany i zepsuć nastrój, ale można też dostosować się do panującej aury, zmienić plany i sprawić, że czas będzie spędzony mile i kreatywnie. Niepokojące procesy starzenia mogą prowadzić nas albo do zniechęcenia, albo zmusić do działania, by produktywnie wykorzystać czas jaki nam został. Jeśli zaakceptujemy objawy starości, to nie będziemy trwonić energii na bezsensowną walkę z nimi. Zamiast wściekać się, że pada deszcz, ubierzmy płaszcz przeciwdeszczowy, weźmy parasol i wyjdźmy na spacer. Taka pogoda robi wręcz dobrze na cerę!
Pogodna starość na pewno nie zaszkodzi. Wpłynie dobrze na ogólny stan zdrowia (nie tylko na cerę). Zmieni stereotypową opinię ludzi młodych, że starość to choroba, ułomność, zgorzkniałość. Takie podejście wiąże się z kultem młodości, który wysuwa na plan pierwszy to co piękne i idealne, a to, co odbiega od normy, jest dyskryminowane. Zjawisko to nosi nazwę ageizmu. Seniorzy są często postrzegani jako bezradni, zależni finansowo od innych, wymagający opieki, a przy tym wiecznie niezadowoleni i zgryźliwi. Stereotypy takie są bardzo krzywdzące.
Jednakże zniechęcenie, rozterki i przygnębienie mogą być udziałem ludzi w każdym wieku, jak pokazuje wiersz Ignacego Krasickiego pt. „Syn i ojciec”:
„Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary:
Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary.
Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody:
Płakał ojciec, że stary; płakał syn, że młody.”
I na koniec ciekawostka. Gdy uczyłam języka obcego w liceum zdarzyła mi się taka sytuacja: Moi uczniowie zajmowali się opisem ilustracji. Zapytałam czy osoba, znajdująca się na pierwszym planie jest młoda czy stara. Odpowiedzieli: -„Jest stara”. –„No to ile może mieć lat?” (oprócz przymiotników, powtórzymy liczebniki – pomyślałam). – „Pewnie ma ze trzydzieści” – brzmiała odpowiedź. Co powiedziałoby na to WHO?!?
Z Bogdanem Bednarzem – wiceprezesem Rzeszowskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego ds. morskich
i Jerzym Wróblem – byłym wiceprezesem ROZŻ ds. morskich
rozmawia
Zbigniew Sokół – honorowy prezes ROZŻ (prezes związku w latach: 1980-2005)
Z Rzeszowa nad morze mamy daleko, ale jacht morski Rzeszowiak pływa zarówno po Bałtyku, jak i wielu innych dalekich akwenach na całym świecie. Trudno w to uwierzyć, ale w ubiegłym roku nasz ukochany jacht skończył 20 lat.
Drodzy Koledzy, już niebawem nasz ukochany rzeszowski jacht morski rozpocznie swój 21-szy sezon. W jakim jest stanie? Jak minął ten ostatni rok?
B.B. – Po zakończeniu sezonu nawigacyjnego jacht został wyciągnięty z wody i zabezpieczony do zimowania – spód został umyty z wodorostów i skorupiaków, przyrządy zdemontowano, urządzenia elektryczne (rozrusznik, alternatory, pompy) już w większości zostały serwisowane i czekają na wiosnę. Żagle przywieziono do Rzeszowa, rozłożono w suchym pomieszczeniu, a materace i pokrowce oddano do czyszczenia. Muszę powiedzieć, że żagle są w dobrym stanie, kadłub z zewnątrz również. To efekt naszych ubiegłorocznych inwestycji – piaskowania dna jachtu i uszycia nowych żagli. Jest natomiast trochę prac wewnątrz jachtu i przy silniku.
Czy tej zimy były konieczne remonty i naprawy?
B.B. – Zdemontowany został główny zbiornik paliwa, który rozszczelnił się na początku sezonu. Wymagało to demontażu ścian wewnętrznych. Pod zbiornikiem jest wielka plama rdzy. Poza tym na uszczelnienie czeka cieknąca skrzynia przekładniowa, być może naprawa wału napędowego. Jak zwykle większość prac musimy wykonać sami – czyli w cztery osoby: Janusz Świętoniowski, Rysiek Prawdziuk, Bruno Terlecki i ja (B. Bednarz). Ale nie wiem, czy faktycznie wszystko damy radę zrobić. Pieniędzy na zakupy na razie brak. To pokłosie sytuacji pandemii – jacht mało pływał w tym sezonie i mało zarabiał, a perspektywa na przyszły sezon jest dość blada.
No właśnie, pandemia… Plany na miniony sezon były bardzo ambitne, ale na początku zeszłego sezonu nikt nie spodziewał się światowej inwazji koronawirusa. Co udało się zrealizować w tym „pandemicznym” sezonie, a czego nie?
B.B.– Plany były bardzo ambitne: Antarktyda, opłynięcie Hornu, kanały Patagonii. Przygotowanie jachtu planowano pokryć z wpłat od uczestników poszczególnych etapów. Niewiele z tego wyszło bo prowadzący rezygnowali z dalszych etapów – jak się okazało, słusznie. Jacht nigdzie dalej nie mógłby już popłynąć ze względu na obostrzenia w poszczególnych krajach – porty i mariny nie przyjmowały jachtów. Mimo wszystko zrealizowanych zostało kilka początkowych etapów Gdańsk – Amsterdam – Brest i stąd powrót do Gdańska i Górek Zachodnich. W wielu portach Rzeszowiak pojawiał się jako pierwszy polski jacht w sezonie (Kalmar, Oslo, Amsterdam). Na Jersey (Wyspy Normandzkie) był prawdopodobnie jedynym jachtem w całym sezonie.
Wróćmy do początków naszego Rzeszowiaka. 20 lat temu ziściło się marzenie wielu rzeszowskich żeglarzy. Pamiętacie rozmowy o tym jachcie, pamiętacie, kto pierwszy wpadł na ten pomysł i kto pierwszy uwierzył, że Rzeszowiak może wyjść ze sfery marzeń i naprawdę wyruszyć w rejs?
J.W. Pamiętam, że ilekroć ktoś lub jakaś załoga wracała z rejsu, to wszyscy mówili o budowie jachtu morskiego. Te rozmowy miały miejsce na spotkaniach, obozach, przy ogniskach, w barach. Trudno się wtedy było dostać na rejs, stąd te nasze marzenia o własnym jachcie.
Pamiętacie, że w 1979 r. na Jeziorze Solińskim zwodowaliśmy, po remoncie, okręgowego Folkboata – drewniany jacht zatokowy pozyskany z ośrodka PZŻ w Trzebieży? W tym czasie wokół Jurka Suwały skupiła się grupa młodych żeglarzy, których celem była właśnie budowa jachtu morskiego. Pojechaliśmy do Puław, gdzie grupa zapaleńców wybudowała jacht typu Horn-30 s/y „Czartoryski”. Udowodnili, że daleko od morza można zbudować jacht morski. ROZŻ zakupił wtedy dokumentację jachtu Horn-40. Ale nasz zapał został ostudzony przez część działaczy Zarządu ROZŻ, którzy sprzeciwili się budowie oraz przez sytuację społeczno-polityczną na początku lat 80-tych.
Dopiero, kiedy na Sejmiku w 1980 r. młodzi ludzie wybrali Ciebie Zbyszku na Prezesa ROZŻ, idea budowy odżyła. Najbliższe lata pokazały, że wszystko jest możliwe – trzeba tylko chcieć i mocno wierzyć w końcowy sukces. Podjęliśmy wtedy przygotowania i działania organizacyjne do podjęcia budowy. Pamiętam taką dyskusję w messie jachtu „Leonid Teliga” po powrocie z rejsu na Morze Północne, gdzie w trakcie morskich opowieści padło postanowienie – „inni budują – to my też możemy”.
I właśnie tak powstała nieformalna grupa budowniczych jachtu. Początkowo ROZŻ podjął decyzję o budowie stalowego jachtu typu Rigiel, a potem zdecydowano, że będzie to nieco mniejszy jacht typu Bruceo. Tak ja to pamiętam.
Powstał Społeczny Komitet Budowy Jachtu Morskiego.
J.W. Tak. Do objęcia przewodnictwa w Komitecie udało się przekonać Zenona Cyprysia – ówczesnego Sekretarza KW PZPR. Ty /Z. Sokół/ jako Prezes ROZŻ i Wiceprezydent Rzeszowa byłeś wiceprzewodniczącym a Marian Wilusz sekretarzem. W skład komitetu wchodzili m. im. dyrektorzy rzeszowskich zakładów – Władysław Piłat /Z.Ch. Sarzyna/, Andrzej Skarbek /Instal Rzeszów/, Marian Burda /RPRE/, Marian Marcinowski /Centrala Rybna/, Włodzimierz Bylinowski /Remstal/, firmy Zelmer Rzeszów, biuro podróży Almatur Rzeszów oraz inni, których nazwisk już nie pamiętam. W ramach komitetu działała tzw. Grupa robocza w składzie: Z. Sokół, Jarek Pawlak, Lech Machniak, Janusz Bukowski, Janusz Majnusz, Zbyszek Chodziński, Wiesław Krymski, Wanda Jędrusiak, Staszek Mytych, J. Wróbel, okresowo: Marian Wilusz, Włodek Bylinowski, Tadek Okła, Leon Dwornikowski, Józek Dziadosz, Staszek Godek, Edek Szajna, Jurek Petryczkiewicz, Józek Terlecki, Tomek Grzybek, Jurek Drozdowicz i inni.
Jak dobrze pamiętam, to kadłub jachtu budowany był w Zakładzie Konstrukcji Stalowych w Leżajsku – oddziale rzeszowskiego „Instalu”.
J.W. Powstawał rękami Marka Kuprasa, Staszka Stępnia i Edka (nazwiska nie pamiętam). Kadłub został pospawany, sprawdzony na szczelność, wypiaskowany i pomalowany.
Z dzisiejszej perspektywy widać bardzo wyraźnie, że na przełomie lat 80 i 90-tych ub. wieku, czyli w okresie przemian ustrojowych w naszym kraju, nie było najlepszej atmosfery do budowy jachtu morskiego.
J.W. Zdecydowanie nie! Trudno było zarówno o zdobycie środków finansowych, jak i o same zakupy. Dobrze pamiętam, że pieniądze, które zgromadziliśmy, w tym wkłady dewizowe, stale traciły na wartości. Oczywiście powodowało to spowolnienie prac budowlanych. W 1991 r. kadłub jachtu przywieziono do Rzeszowa, ale zapał części działaczy ostygł i tylko niewielka grupa nie traciła wiary w zakończenie budowy i interesowała się jachtem, to byłeś Ty, ale też: J. Wróbel, Lech Machniak, Jarek Pawlak, Janusz Majnusz.
W kolejnych latach dokonano korekty prac spawalniczych, przeprowadzono odbiór PRS kadłuba, wykonano projekt zabudowy wnętrza jachtu. Wszystko trwało bardzo długo.
W 1998 r. na wiosnę jacht został przewieziony do Gdańska do stoczni „Kaper” Ryszarda Cissowskiego. Tam odbywały się dalsze prace: zabudowa wnętrza, montaż instalacji, zabudowa silnika z przekładnią i linii wału napędowego.
W sierpniu 2000 r. pojechaliśmy z Jarkiem Pawlakiem do Gdańska gdzie we dwójkę przez prawie 2 miesiące bardzo ciężko pracowaliśmy w basenie górniczym portu gdańskiego, aby doprowadzić do zwodowania jachtu. Następnie jacht na silniku przepłynął do stoczni „Chacewicz” gdzie postawiono maszty, założono takielunek i prowadzono dalsze prace wyposażeniowe.
No i wreszcie 16 września 2000 r. jacht przepłynął do Jachtklubu Stoczni Gdańskiej na uroczystość podniesienia bandery i chrztu morskiego.
Podsumowując: decyzję o budowie jachtu morskiego podejmowaliśmy wtedy, gdy dostanie się na rejs morski graniczyło niemal z cudem, to była zupełnie inna sytuacja niż ta, z którą mamy do czynienia dzisiaj. Budowa przebiegała w bardzo trudnym okresie transformacji ustrojowej i gospodarczej. Jacht budowano ze środków własnych wypracowanych przez żeglarzy, a w budowie i zakupach wyposażenia pomagały rzeszowskie przedsiębiorstwa. Powstał jacht stalowy, typu Bruceo, kecz (2-masztowy), długości 14,72 m, szerokości 3,88 m, powierzchni żagli – 80 m2. Jacht ostatecznie wyposażony został w silnik pomocniczy Krab, środki bezpieczeństwa, komunikacyjne i nawigacyjne. Może na nim pływać 10 osób
Wspomniałeś 16 września 2000 r. – dzień chrztu morskiego jachtu „Rzeszowiak” – to wielka data dla wszystkich rzeszowskich żeglarzy, ale dla Ciebie Jurku szczególnie, bo poświęciłeś temu jachtowi wiele serca.
J.W. To prawda. Uroczystość podniesienia bandery i chrztu morskiego jachtu była ukoronowaniem 12-letniego okresu jego budowy. Ojcem chrzestnym jachtu był kpt. Henryk Jaskuła z Przemyśla – jeden z najsłynniejszych polskich żeglarzy a Matką chrzestną Agnieszka Bącal – ówczesna mistrzyni województwa w żeglarstwie regatowym.
Dla mnie była to bardzo wzruszająca chwila, bo rzeszowscy żeglarze zobaczyli wtedy, jak wygląda jacht, o którym tak długo marzyliśmy i o nim rozmawialiśmy, wszyscy mogli się wtedy przekonać, że niedługo nasz Rzeszowiak zacznie żeglować, że warto było podejmować trud budowy. Oczywiście czekały nas wtedy jeszcze próby stateczności, próby w morzu, uzyskanie niezbędnych dokumentów, licencji i zezwoleń.
Uważam, że zbudowaliśmy jacht bezpieczny i dzielny, bardzo dobrze wyposażony w środki bezpieczeństwa, łączności, nawigacyjne. Jacht, który nigdy nie zawiódł swojej załogi. Oby dalej żeglował bezpiecznie i zawsze bezpiecznie wracał do portu.
Powiedzcie proszę, jak wykorzystywano jacht przez te lata. Ile szacunkowo osób żeglowało? Jakie były najciekawsze i najtrudniejsze rejony żeglugi, jakie były najlepsze rejsy?
J.W. – Opiekowałem się Rzeszowiakiem przez 10 lat. Jacht pływał wtedy zarówno w rejsach stażowo-szkoleniowych jak i dłuższych wyprawach, głównie po Bałtyku, czasem na Morze Północne, raz odwiedził Islandię. Organizowano kilkanaście rejsów w roku z pełnymi załogami. W 2003 r. jacht po raz pierwszy brał udział w międzynarodowej imprezie „Operacja Żagiel”.
B.B. – Ja jachtem zacząłem się zajmować w 2011 r. Pierwszy rejs Rzeszowiakiem poprowadziłem w październiku tego roku – płynęliśmy na Bornholm. Podczas wchodzenia do malutkiego Allinge silnik nagle przestał pracować, czekała nas ucieczka w morze na żaglach i desperackie próby uruchomienia silnika przy wietrze 7B. Okazało się, że przewody paliwowe zostały zablokowane zanieczyszczeniami z paliwa, które zaradni poprzednicy kupili z niewiadomego źródła. W następnym sezonie całą wiosnę czyściłem ten cały układ.
Wcześniej w 2011 jacht został wypożyczony grupie zewnętrznej, która zorganizowała etapowy rejs na Spitsbergen. Rejs został zakończony sukcesem propagandowym, niestety, jacht otrzymaliśmy w złym stanie. Po czasie okazało się, że wszedł na mieliznę. Skutki były takie: rozerwany kil, osłabiony ster , uszkodzone zbiorniki, zęza cały czas pełna wody szarej, spalone urządzenia elektryczne i nawigacyjne.
Od sezonu 2012 jacht pływał w etapowych rejsach m.in. na Grenlandię, Spitsbergen, Pentland Firth, Kanał Białomorski, Azory. Stał się jachtem wyprawowym, choć technicznie brak mu dużo do takiej klasyfikacji. Ale Rzeszowiak jest za to dzielny i bezpieczny. Szczególnie ostrożny dobór kapitanów pozwolił na zrealizowanie tych wypraw. W mojej ocenie właśnie te wyprawy były najlepszymi rejsami „Rzeszowiaka” – pływał daleko, w trudne rejony, gdzie polskie jachty docierały rzadko i z wielkim rozgłosem. My pływaliśmy raczej cicho i bez reklamy. Na jachcie pływało rocznie około 100 – 120 osób. Prowadzący rejsy kapitanowie zdobywali czołowe miejsca w podkarpackim konkursie „Rejs roku” organizowanym corocznie w ramach „Dni Kultury Marynistycznej”. Ale wyróżnienia były oczywiste – nie było wówczas praktycznie konkurencji.
Były też rejsy tragiczne. Wszyscy dwukrotnie przeżywaliśmy bardzo ciężkie chwile po otrzymaniu sygnału o wypadku. Zginęli nasi najbliżsi koledzy.
J.W. – Niestety. W wypadkach morskich jachtu w roku 2005 na Bałtyku i w roku 2012 na Atlantyku w okolicach Wysp Owczych, zginęli dwaj nasi koledzy – budowniczowie jachtu: Staszek Mytych i Lech Machniak. W obu wypadkach jacht uległ uszkodzeniu.
Według mojej oceny były to tragiczne sploty okoliczności. Obydwoma wypadkami zajmowała się Izba Morska. Orzeczenia Izby Morskiej w tych sprawach są do wglądu w Biuletynie Izby Morskiej. W Orzeczeniach nie było zarzutów dot. stanu technicznego jachtu i wyposażenia, które mogłyby mieć wpływ na wypadki.
W 2008 roku jacht wszedł na mieliznę po wyjściu z portu w Łebie. Był to błąd kapitana, który nonszalancko potraktował warunki pogodowe na wyjściu w morze.
20 lat to rocznica, którą warto celebrować. Jak uczczono jubileusz jachtu?
J.W. – Rzeszowski Okręgowy Związek Żeglarski zorganizował spotkanie żeglarzy, którzy brali udział w budowie jachtu i tych, którzy obecnie pływają i się nim opiekują. Było sporo wspomnień ale też wszyscy mogli się zapoznać z aktualnymi problemami eksploatacji jachtu i oglądnęliśmy filmy z ostatnich ciekawych rejsów.
B.B. – 20 rocznica chrztu była okazją do, być może ostatniego, spotkania w większym gronie budowniczych jachtu. Wszyscy byli wyraźnie wzruszeni. Cieszę się z pomysłu na zorganizowanie tego jubileuszu, bo spotkanie było okazją do wspominek z trudnych czasów budowy, a jednocześnie dało budowniczym poczucie, że ich trud nie został zmarnowany. Przecież znaleźli się następcy utrzymujący jacht w dobrej kondycji. Oby jak najdłużej.
Jakie są plany na przyszły sezon? Miejmy nadzieję, że pandemia ulegnie zahamowaniu.
B.B. – Trudno cokolwiek planować, jeśli nie wiadomo, co będzie osiągalne. Daleka wyprawa nie wchodzi w rachubę, ale krótkie etapy być może uda się zorganizować, kiedy ustabilizują się warunki dostępności poszczególnych państw, rejonów i portów.
Mimo wszystko jestem dobrej myśli. Nigdy nie było łatwo, ale osiągaliśmy zamierzone cele. Rzeszowiak daje nam wiele radości i swobody, warto poświęcić mu czas. Wierzę, że jeszcze dowiezie nas do wielu wspaniałych miejsc.
Na stronie internetowej ROZŻ pojawiła się informacja o ew. udziale Rzeszowiaka w największej imprezie żeglarskiej na Bałtyku – The Tall Ships Races 2021 /Operacja Żagiel/ – zlocie największych żaglowców z całego świata.
B.B. Tak, bardzo chcielibyśmy, aby Rzeszowiak wziął udział w tym wydarzeniu. Byłaby to znakomita okazja do zaprezentowania naszego jachtu i stworzenia możliwości żeglugi dla ludzi młodych – pracujących, studentów i uczniów, do których impreza ta jest przede wszystkim kierowana.
Flota Tall Ships wraca w tym roku na Morze Bałtyckie. Impreza planowana jest w dniach od 26 czerwca do 3 sierpnia. Rozpoczyna się w Kłajpedzie /Litwa/. Kolejne porty na trasie rejsów i rozgrywanych 3 wyścigów to Turku /Finlandia/, Tallinn /Estonia/, Mariehamn /Wyspy Alandzkie/. Zakończenie w Szczecinie.
Zarząd ROZŻ zwraca się z apelem do żeglarzy i sympatyków żeglarstwa o przekazanie 1% podatku. Pozyskane środki zostaną przeznaczone na prace remontowe Rzeszowiaka.
Dziękuję za rozmowę. Życzę dużo zdrowia i wielu wspaniałych rejsów.
Zbigniew Sokół
grudzień. 2020 r., luty 2021 r. /popr./
EMPATIA I ZAANGAŻOWANIE – takie skojarzenia przychodzą nam do głowy, gdy mowa o Pani Dyrektor Akademii 50+ dr Monice Struck-Peregończyk. Wydaje się, że dobrze ją znamy, bo przecież na bieżąco czuwa nad działalnością Akademii, regularnie organizuje zajęcia w grupach zainteresowań oraz spotkania, przed którymi wygłasza słowo wstępne… Na pewno widujemy się często, ale czy faktycznie dużo wiemy o naszej Pani Dyrektor?
– Gdybyśmy prześledzili Pani drogę zawodową, to jest ona dość oryginalna. Ukończyła Pani studia na filologii angielskiej w 2006 roku, rok później obroniła Pani licencjat z politologii na Wydziale Socjologiczno-Historycznym oraz podjęła pracę w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania. Aktualnie jest Pani adiunktem w Katedrze Nauk o Polityce i Administracji oraz doktorem nauk społecznych. Dlaczego takie a nie inne wybory i skąd tak różne zainteresowania: od filologii do nauk społecznych i politycznych?
– Filologia była moim pierwszym powołaniem. Od czasów szkoły podstawowej lubiłam uczyć się języka angielskiego, sprawiało mi to dużą frajdę i dobrze mi wychodziło, miałam też szczęście trafiać na świetnych nauczycieli. Po skończeniu liceum to właśnie z filologią wiązałam przyszłość, choć nie do końca widziałam siebie w roli nauczycielki w szkole. W międzyczasie rozpoczęłam studia na politologii – trochę przypadkowo, ale ten kierunek wciągnął mnie bardzo i okazał się niezwykle rozwijający. Po skończeniu studiów myślałam o doktoracie i pracy na uczelni. Udało mi się zdobyć pracę w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania, gdzie pracuję do dziś, łącząc moje dwa kierunki studiów – prowadzę zajęcia zarówno z przedmiotów związanych z politologią i polityką społeczną, jak i lektorat z języka angielskiego i przedmioty na filologii angielskiej. W trakcie pracy na uczelni zainteresowałam się kwestiami związanymi z polityką społeczną i zatrudnianiem osób niepełnosprawnych i temu tematowi poświęcona była moja rozprawa doktorska, którą obroniłam na Uniwersytecie Warszawskim w Instytucie Polityki Społecznej.
– Ma Pani na swoim koncie wiele publikacji, między innymi wydaną w 2015 roku książkę pt. „ Młode osoby niepełnosprawne na rynku pracy”. Pisze Pani w niej, że „osoby niepełnosprawne są postrzegane jako „inne”, zaś ich niepełnosprawność jako cecha dominująca, przez pryzmat której dokonuje się oceny danej jednostki”. Jak Pani sądzi, dlaczego polskie społeczeństwo nie rozumie osób niepełnosprawnych? Jak to zmienić?
– Myślę, że ten problem nie dotyczy tylko polskiego społeczeństwa. Ogólnie boimy się tego, czego nie znamy, a ponieważ duża część społeczeństwa nie ma bezpośrednich i częstych kontaktów z osobami niepełnosprawnymi, łatwo ulega stereotypom i uprzedzeniom. Ten stan pogłębiają czasem także media, prezentując uproszczony obraz nastawiony na wywoływanie szybkich emocji, portretując osoby niepełnosprawne albo jako ofiary, albo jako bohaterów dokonujących niezwykłych czynów – czyli w obu przypadkach podkreślając ich inność. Żeby to zmienić potrzeba czasu i pracy na bardzo wielu poziomach – edukacji, mediów, debaty społecznej, kreowania warunków do niezależnego życia. Moje znajome realizują teraz np. projekt badawczy dotyczący sposobu przedstawiania osób z niepełnosprawnościami w podręcznikach szkolnych – sama jestem ciekawa jakie będą wyniki!
– To bardzo interesujący temat. Ale podobna dyskryminacja dotyczy też ludzi starszych. Czy spotkała się Pani z jej przejawami?
– Osobiście nie (śmiech). Ale oczywiście, jestem świadoma istnienia wielu stereotypów i uprzedzeń wobec osób starszych. Moim zdaniem najbardziej krzywdzącym stereotypem dotyczącym starszych osób jest patrzenie na nie tylko przez pryzmat ich wieku – że to takie „babcie i dziadkowie”, którzy nic ciekawego nie mają do zaoferowania. A to przecież niejednokrotnie osoby z wielkim doświadczeniem, ciekawą przeszłością, a także często ciekawym i inspirującym życiem. Dopiero kiedy się dowiadujemy, kim dana osoba była w przeszłości, nagle zaczynamy na nią patrzeć inaczej – a przecież to, że zakończyła już etap bycia np. dyrektorem, nauczycielem czy muzykiem nie oznacza, że jest teraz mniej wartościowa.
– Nie każdy potrafi tak na to spojrzeć. Od 2011 roku pracuje Pani z seniorami, koordynując i organizując działalność Akademii 50+, a od 2019 zajmuje Pani stanowisko dyrektora Akademii. Co Panią skłoniło do pracy z seniorami?
– W 2011 dostałam propozycję, wraz z panem dr Zbigniewem Kozdronkiewiczem, pierwszym dyrektorem Akademii, stworzenia czegoś na kształt Uniwersytetu III Wieku na naszej uczelni i zgodziłam się. Była to ciekawa propozycja, choć także spore wyzwanie – zaczynaliśmy od zera, nie było żadnych dokumentów, ustalonych ram czy wzorców działania, wszystko tworzyliśmy od początku.
– Wspólnie Państwo przyczynili się do powstania Akademii 50+, a obecnie to głównie Pani sprawia, że ta instytucja prężnie się rozwija i działa, co nie zmieniło się również w czasie pandemii. Jak się Pani pracuje z członkami Akademii?
– Ogólnie dobrze. Wiadomo, zdarzają się różne sytuacje – i mniej miłe i bardzo miłe, ale to chyba typowe w pracy z ludźmi.
– Oprócz pracy z seniorami prowadzi Pani zajęcia ze studentami. Jak udaje się Pani pogodzić te dwie aktywności?
– Nie wiem (śmiech). Czasem jest ciężko, bo do tego dochodzi jeszcze praca naukowa, i zawsze na wszystko brakuje czasu – ale do tego zdążyłam się już przyzwyczaić (śmiech).
– Czy dostrzega Pani różnice między słuchaczami tych dwóch grup wiekowych?
– Tak, oczywiście. Osoby 50+ przychodzą do Akademii, bo chcą – chcą wypełnić czas, rozwijać się, spotykać z ludźmi w podobnym wieku. To typowa motywacja wewnętrzna, nie zmusza ich do tego np. sytuacja zawodowa – robią to dla siebie, dla przyjemności. Motywacje studentów są nieco inne – przede wszystkim czują, że powinni się kształcić, żeby zapewnić sobie lepszą przyszłość, czasem brakuje im tej motywacji wewnętrznej. Osoby 50+ bardzo często niezwykle intensywnie przykładają się do zajęć, w których uczestniczą, czasem aż za bardzo, były przypadki, że ktoś rezygnował z zajęć, bo bał się, że sobie nie poradzi albo, że innym idzie lepiej. Studenci zazwyczaj nie przejmują się tym tak bardzo.
– Z tego wynika, że studenci podchodzą do nauki z dystansem, a seniorzy są może zbyt ambitni i kierują się często emocjami. A propos, czy Pani ulega emocjom? Jeśli się Pani zdarzyło, to z kim? Osobą starszą czy młodszą? Może mogłaby nam Pani opowiedzieć o takiej sytuacji…
– To zależy co znaczy „uleganie emocjom”. Tym złym czy tym dobrym? W życiu prywatnym czy zawodowym? Ogólnie jestem osobą bardzo emocjonalną, ale w pracy zazwyczaj udaje mi się zachować spokój, przynajmniej na zewnątrz to tak wygląda (śmiech). Wiele razy słyszałam od moich współpracowników, że jestem zawsze taka opanowana i chyba nigdy się nie denerwuję – i zawsze wprawiało mnie to w zdziwienie, bo na co dzień łatwo ulegam emocjom.
– Widocznie potrafi Pani świetnie nad nimi zapanować. W takim razie chciałabym zapytać jeszcze o inną sprawę. Na pewno miała Pani wiele miłych akcentów w swojej pracy. Może jakieś zdarzenie utkwiło Pani szczególnie w pamięci…
– Tak, było trochę takich sytuacji. Jeśli chodzi o pracę ze studentami zawsze miłe są pozytywne opinie od studentów, to, że nieraz już po skończeniu studiów, gdy się przypadkiem spotkamy, to mówią, że np. przydała im się wiedza, którą zdobyli na zajęciach ze mną albo że miło je wspominają. Dostałam też kilka bardzo miłych wiadomości mailowych od studentów po skończonych zajęciach, to jest zawsze bardzo podbudowujące. Mogę też podać przykład sytuacji sprzed dwóch tygodni – wspomniałam jednej z moich grup na zajęciach, że niedługo mam urodziny. Na następnych zajęciach nagle starosta grupy zapytał: „A co by Pani powiedziała gdybyśmy… złożyli Pani najlepsze życzenia?” I wszyscy studenci włączyli kamery i wyciągnęli kartki z napisem „Happy birthday” (to studenci zagraniczni, którzy studiują w języku angielskim). To było bardzo miłe. Miałam oczywiście również wiele przyjemnych sytuacji ze słuchaczami Akademii – i miłych słów, i spotkań i nawet własnoręcznie zrobionych prezentów. Ostatnio dostałam też emaila od jednej ze słuchaczek z podziękowaniem za moją pracę w Akademii – to jest niezwykle satysfakcjonujące doświadczenie.
– To prawda, takie dowody uznania przynoszą zawsze dużo zadowolenia. Wróćmy jeszcze do członków Akademii. Ma Pani z nimi kontakt od prawie 10 lat. Czy zaszły jakieś zmiany w ich zaangażowaniu? Czy zmieniły się ich zainteresowania?
– Sprawą, która od razu przychodzi mi do głowy, jest ogromna zmiana jeśli chodzi o znajomość komputera i posługiwanie się Internetem – teraz prawie wszyscy słuchacze podają nam adres e-mail (ewentualnie jest to adres kogoś bliskiego), standardem są też przelewy internetowe. Jak zaczynaliśmy prawie 10 lat temu adres e-mailowy podawało nam ok. 20% słuchaczy! Na pewno widzę też zmiany w zaangażowaniu – przez te lata powiększyło się grono aktywnych słuchaczy, którzy działają na rzecz Akademii.
– Wykłady i warsztaty w Akademii dostarczają nam wielu informacji, które mogłyby być skarbnicą wiedzy też dla ludzi młodszych. Czy Pani też korzysta z tej wiedzy? Np. co dla Pani znaczy zdrowe odżywianie?
– Tak, to prawda, niektóre wykłady i warsztaty są również dla mnie bardzo interesujące, niestety zazwyczaj kończy się na tym, że jak już je zorganizuję, to nie mam czasu i siły w nich uczestniczyć (śmiech). Jeśli chodzi o zdrowe odżywienie, to temat nie jest mi obcy, a pogłębiałam go szczególnie w czasie ciąży i karmienia piersią – staram się zdrowo jeść, choć różnie to bywa, czasem brak czasu i pośpiech to utrudniają.
– A czy podejmuje Pani wyzwanie dotyczące aktywności fizycznej?
– W ostatnim czasie nie i bardzo nad tym boleję. Trochę przez pandemię, trochę przez kłopoty z okiem, które na jakiś czas wykluczyły jakąkolwiek intensywniejszą aktywność fizyczną. Czuję jednak negatywne skutki takiego stanu rzeczy, ale bardzo ciężko jest mi się zmobilizować…Mobilizację ułatwiają zajęcia w grupie, niestety obecnie z różnych przyczyn nie mogę w nich uczestniczyć.
– Faktycznie, teraz jest to niemożliwe. Jak widać na podstawie pełnionych funkcji oraz dorobku naukowego jest Pani osobą bardzo zajętą. Czy ma Pani czas na rozwijanie swoich zainteresowań? Proszę nam zdradzić, jakie jest Pani hobby.
– Ostatnio niewiele mam czasu dla siebie. Bardzo lubię czytać, teraz brakuje mi czasu na czytanie dla przyjemności. Przez kilka lat ćwiczyłam tai chi i sprawiało mi to frajdę, było też fajną odskocznią od pracy, okazją do wyciszenia się i zrelaksowania. Przez kilka lat uczyłam się też języka francuskiego – tylko dla siebie, bez żadnych dalekosiężnych planów i celów, dla samej przyjemności – jest to dla mnie wielka satysfakcja kiedy mogę porozmawiać z kimś w obcym języku albo np. oglądam film i rozumiem co mówią bohaterowie.
– Czyli trochę sportu i trochę nauki, następny język obcy, więc rozwija Pani swoje zdolności językowe. W obecnej sytuacji pandemicznej, kiedy spotykamy się tylko online, to Pani udziela nam wszelkich informacji, organizuje i proponuje wykłady i warsztaty, wygłasza słowo wstępne przed zajęciami. Jak się Pani odnajduje w tej nietypowej sytuacji?
– Teraz już dobrze. Było to dla mnie bardzo trudne wiosną – przejście na zajęcia zdalne, niepewność jutra, praca w domu z 2,5-letnim dzieckiem, które przestało chodzić do żłobka… Teraz już się trochę przyzwyczaiłam do tej sytuacji, choć nie ukrywam, że tęsknię za „normalnym” życiem.
– A gdy skończy się pandemia zamierza Pani kontynuować dotychczasową działalność, czy też zamierza Pani coś zmienić…
– Na razie nie planuję jakichś rewolucyjnych zmian, ale życie często nas lubi zaskakiwać, czego dowodem może być ostatni rok…
– A w związku z pracą w Akademii ma Pani jakieś nowe pomysły?
– Ja zawsze mam pomysły i plany, tylko zawsze brakuje mi czasu, by je wszystkie zrealizować (śmiech). W tym momencie przez pandemię wszystkie plany zawisły w powietrzu, ciężko coś planować gdy nie wiadomo, kiedy nasze życie wróci do normalności i jaka będzie ta nowa normalność…Z najbliższych planów na pewno będę się starała zrealizować takie wiosenne warsztaty pt. „Bądź piękna na wiosnę” dla naszych słuchaczek.
– Potwierdzam, że na pewno słuchaczki się ucieszą. Jeśli dobrze pamiętam podobne warsztaty odbyły się tuż przed ogłoszeniem lockdownu. Wtedy miałyśmy ochotę przejść od teorii do praktyki i umówić się na zabiegi pielęgnacyjne, ale sytuacja nam to uniemożliwiła. Może tym razem się uda… A czego życzyłaby Pani sobie i osobom, z którymi Pani pracuje?
– Jedna ze słuchaczek napisała mi jesienią, kiedy pandemia znowu nabrała tempa i wiele z planów, też tych związanych z Akademią, trzeba było nagle zmienić, że życzy mi „zdrowego dystansu do otaczającej nas rzeczywistości”. Bardzo sobie te życzenia wzięłam do serca. Myślę, że wszystkim taka umiejętność by się przydała, szczególnie teraz, kiedy tak wiele z wpływających na nasze życie wydarzeń kompletnie nie zależy od nas.
– W takim razie miejmy nadzieję, że niebawem wróci normalność i będzie Pani mogła zrealizować swoje plany, a my członkowie Akademii będziemy cieszyć się z nowych spotkań już stacjonarnie. Dziękuję za rozmowę i życzę wszystkiego najlepszego.
– Dziękuję również i zapraszam wszystkich Państwa na zajęcia w Akademii 50+!