Dr hab. Robert Pater, prof. WSIiZ
Kierownik Katedry Ekonomii i Finansów, doktor habilitowany nauk społecznych w dyscyplinie ekonomia i finanse. Od 2004 r. prowadzi regularne badania ofert pracy pn. Barometr Ofert Pracy. Od 2020 r. kieruje zespołem badawczym, którego celem jest dostarczenie informacji do przygotowania przez Ministerstwo Edukacji i Nauki corocznej Prognozy zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego na krajowym i wojewódzkim rynku pracy.
Czterodniowy tydzień pracy – to brzmi fantastycznie!
Jeżeli przeżyjemy czterodniowy tydzień pracy i bezwarunkowy dochód podstawowy, to następna zapewne będzie wygrana w totolotka dla wszystkich! Niestety, musimy sobie zdać sprawę, że nie żyjemy w kreskówkach.
Podstawową obawą związaną z czterodniowym czasem pracy jest zmniejszenie wydajności pracy, a więc to, że przeciętny pracownik wypracuje w przeciętnym tygodniu mniej niż obecnie. Jest to oczywiście obawa uzasadniona. Prawdą również jest, że przeciętny pracownik spędza w trakcie pracy trochę mniej wydajnego czasu pracy, np. na pogawędki, odpoczynek czy załatwienie sobie jakiejś drobnej osobistej sprawy. Jednak tutaj mówimy o całym dniu bez pracy, np. piątku.
Piątek to weekendu początek ale…
Wyobraźmy sobie sytuację, w której ktoś w piątek ma mało pracy, albo nie chce mu/jej się pracować i bumeluje. Nawet jednak wtedy zapewne ów ktoś przepracuje jedną godzinę, dwie czy trzy. Załatwi więc pewne sprawy, choć resztę dnia spisze na „pracowe” straty. Jednak nawet w takim przypadku jakaś wydajność pracy w piątek się pojawiła. A tutaj w ogóle tego dnia w pracy by nie było.
Powstaje ponadto pytanie, czy eksperymenty z czterodniowym czasem pracy prowadzone są we wszystkich sektorach? A co z tymi sektorami, które są bardziej pracochłonne?. W wolny dzień chleb nie zostanie wyprodukowany, krowa nie będzie wydojona, paczka wysyłana, a zepsuty samochód naprawiany. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że w jeden dodatkowy dzień nie będzie nic robione, no chyba, że pracodawca zatrudni dodatkowego pracownika, ale to zwiększa koszty pracy i ceny (potencjalnie o 20%). W czterodniowym systemie czasu pracy nie tylko nie ma nas w pracy jeden dzień w tygodniu, ale pojawia się przesunięcie w czasie – opóźnienie wykonania pewnych zadań. Jeżeli otrzymalibyśmy jakąś wiadomość czy zlecenie w piątek, np. o tym, że zabrakło chleba, to odczytujemy ją dopiero w poniedziałek. Oczywiście klient może przerzucić się na ryż przez trzy dni (o ile ma go w domu).
Ostrożnie z eksperymentami!
W niektórych państwach wykonywane są eksperymenty – w naturalnym środowisku pracy wprowadza się czterodniowy tydzień pracy i obserwuje efekty. Jednak wyniki takich eksperymentów należy traktować ostrożnie. Główny powód to krótkość ich trwania. Żeby zaobserwować rzeczywiste efekty dla wydajności pracy należałoby takie eksperymenty prowadzić przez kilka lat! Dlaczego? Dlatego, że ich przejściowość powoduje efekt nadrabiania – uczestnicy nadrabiają pracę, bo wiedzą, że eksperyment się skończy. W długim okresie takie nadrabianie może nie być już możliwe. I wydajność może wówczas wrócić do poprzedniej normy, bo jak norma to cztery dni, to dlaczego by nie pracować w normalnym, a nie przyspieszonym tempie w cztery dni? Tego nawet kilkumiesięczne eksperymenty mogą nie wykazać, a dopiero wieloletnie obserwacje.
Co więcej, nie każdy pracownik rozumie pracodawcę i w pełni świadomie partycypuje w jego misji. Są pracownicy, którzy przychodzą do pracy by wykonać minimum i to wszystko. Czterodniowy system pracy wymaga jednak zrozumienia jego idei ze strony pracownika. Tak czy inaczej należy się przygotować, że w czterodniowym tygodniu pracy produkcja będzie mniejsza. Ekonomia nadwyżki podaży XX wieku może się skończyć. Może brakować pewnych dóbr.
Kto będzie pracował, abyśmy mieli dodatkowy wolny dzień?
Kolejne pytanie to, jeżeli pojawią się przestoje ze względu na niewykonane zlecenia, to kto za nie zapłaci? Nowy system może zwiększyć podział na osoby pracujące standardowo w trybie czterodniowym i osoby, które „harują” żeby ten stan utrzymać. Osoby, które pracują dwa razy tyle, żeby spiąć pracę czterodniową pozostałych pracowników. Może tutaj powstać dychotomia, większe różnice pomiędzy „niebieskimi kołnierzykami” a „białymi kołnierzykami” (to taka dygresja w kierunku analityków nierówności – mogą się one zwiększyć!). Niebieskie kołnierzyki będą pracować w systemie czterodniowym, ale białe kołnierzyki mogą mieć trudności w spięciu wszystkiego w cztery dni, plus jeszcze większa optymalizacja pracy „niebieskich” – to dodatkowa praca i trudność!
Kolejna sprawa jest taka, że dodatkowy dzień wolny zwiększy popyt na usługi czasu wolnego. To dobrze! Zwiększy się objętość sektora usługowego. Ale czy w dobie niedoborów podaży pracy da się zwiększyć zatrudnienie? No właśnie częściowo tak, a częściowo nie. Część osób otrzyma zatrudnienie i to będzie pozytywny efekt. Ale pamiętając o negatywnych zmianach demograficznych możemy powiedzieć, że część zapotrzebowania na pracę nie będzie zrealizowana. Spowoduje to (dalszy) wzrost cen. Co więcej zwiększy ceny bardziej proporcjonalnie niż obecnie, bo dodatkowe osoby też mogą pracować jedynie przez cztery dni. Zatem gospodarka z czasem zwiększy potrzeby zatrudnieniowe, a już teraz mamy niziutkie bezrobocie i prognozy znacznych spadków liczby ludności, czytaj potencjalnych pracujących. Kto nie widzi spadku wydajności, ten niech policzy już kilka punktów na palcach.
Surowce i czas dla rodziny, czyli o jakich wyzwaniach mówimy
Oczywiście te eksperymenty z dodatkowym czasem wolnym nie dzieją się w losowym okresie, a w okresie rozwoju technologii, zastępowania pracy rąk ludzkich maszynami i prognoz jeszcze większej kapitałochłonności produkcji. Idea jest taka, że w większości maszyny zastępują naszą pracę produkcyjną, my mamy jej mniej, czerpiemy dochód z maszyn, a część osób, które nie mają pracy, zostaje zatrudnionych w usługach. I w porządku. Pytanie jednak czy już jesteśmy na takim etapie? Zobaczmy efekty pandemii COVID-19 i wojny w Ukrainie, a więc szoki powodujące m.in. ograniczenia podaży pewnych dóbr. Czy w dobie tego typu szoków możemy powiedzieć, że maszyna wyprodukuje nam żywność dla całego kraju oraz inne potrzebne dobra? Wątpliwe! Samo to dokłada się do problemu ograniczeń podaży. Przypomnę, że w XX wieku rozwój święciły państwa, które umiały wykorzystać technologię, kapitał i pracę. Surowce nie były takim problemem. Obecnie szykuje się stulecie, w którym surowce, w tym rolnictwo, może znów odgrywać większą rolę. Cykl się zamknie, a cykle obserwujemy wszędzie i wzrost w nieskończoność jeszcze się nie zdarzył. Recesja zazwyczaj zaczyna się w momencie, kiedy po okresie ciężkiej pracy chcemy trochę odpocząć, a nasze oczekiwania płacowe wzrastają. Ale tutaj mówimy o trwałym skróceniu czasu pracy!
Kolejna kwestia: mniej konieczności pracy to większe problemy psychologiczne i społeczne. To tylko tak łatwo brzmi, żeby zrobić sobie wolne od czegoś jeden dzień. Należy dobrze przemyśleć jego zagospodarowanie. Zbyt dużo czasu wolnego będzie rodzić problemy psychologiczne i społeczne.
Oczywiście ktoś powie, że będzie więcej czasu dla rodziny. Czy na pewno? Czy ktoś pracujący 40 godzin tygodniowo nie ma dla niej czasu? Przecież są całe wieczory i dwa dni weekendu. To raczej ktoś, kto pracuje, dajmy na to, 60 godz. tygodniowo (czyli pracuje nie 8, a np. 10 godz. dziennie i jeszcze w weekend przygotuje coś do pracy na poniedziałek) nie ma czasu dla bliskich. Czy więc czterodniowy system pracy załatwi na sprawę? Proponowałbym raczej w charakterze eksperymentu wprowadzić 7-godzinny czas pracy przez pięć dni w tygodniu. Bo skrócenie o jedną godzinę dnia pracy, to według mnie jest do zrobienia. Skrócić przerwę na kawę, mniej pogawędek i nagroda w postaci wyjścia wcześniej. To może wypalić. A kiedyś może nawet o dwie godziny dziennie? Trochę pracują roboty, trochę ja, bardziej się skupiam, ale jestem obecny w pracy przez pięć dni, jak coś się „wysypie” to mogę to naprawić.
A przecież wiemy, że „wysypuje” się cały czas. Oddanie jednego dnia w tygodniu to pójście na łatwiznę, która ostatecznie się nie opłaci. Należy odróżnić odpoczynek i uczciwą pracę od lenistwa.