Generała Tomasza Bąka znaliśmy dotychczas jako dowódcę 21. Brygady Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie, uczestnika zagranicznych misji wojskowych, a ostatnio jako Dyrektora Centrum Studiów nad Terroryzmem WSIiZ. Mało kto wie natomiast, że generał ma pasję, której oddaje się od lat.

To kolekcjonowanie starych pojazdów, których ma już czterdzieści jeden. A to pewnie jeszcze nie wszystko… Wśród nich są takie perełki jak Skoda Tudor z 1948 roku, którą jeździł dyrektor kopalni "Silesia", czy luksusowo wyposażona Warszawa M20 z 1957 roku z oryginalnym radiem lampowym. Rzeszowski kolekcjoner ma w planach otworzenie pierwszego w stolicy Podkarpacia muzeum starych pojazdów.

– Pierwszym egzemplarzem w mojej kolekcji była Syrena 105. Kupiłem ją za 50 zł. Po wyremontowaniu trafiła do muzeum starych samochodów w Bielsku Białej – opowiada.

W swoich zbiorach posiada stare samochody, motocykle i motorowery. Jednym z ostatnich nabytków rzeszowskiego kolekcjonera jest radziecki motorower Wierchowina. W garażu stoi także Jawa 350 z 1957 roku, na której można jeździć. – Kupiłem ją na wsi pod Kielcami za gumofilce i butelkę wódki – mówi. – Wierchowinę zdobył natomiast pod Jarosławiem za symboliczne 150 zł. – Ludzie często takich okazów pozbywają się za bezcen – podkreśla Tomasz Bąk.

Samochody z historią

Kolekcjoner przyznaje, że nie tylko kupuje auta, ale również, o ile jest to możliwe, chce poznać historię każdego samochodu. – Od właściciela malucha z 1978 roku dowiedziałem się, że podczas pierwszej jazdy wszedł z taką radością w zakręt, że od razu wylądował na dachu – mówi z uśmiechem. Ciekawym eksponatem w jego zbiorze jest Skoda Tudor z 1948 roku. Wożono nią dyrektora kopalni "Silesia" na Śląsku. Samochód ma konstrukcję drewnianą, a więc bardzo trudno odtworzyć jego wnętrze, a co za tym idzie renowacja kosztuje mnóstwo pieniędzy.

– Mam także Warszawę M20 z 1957 roku, która posiada oryginalne, luksusowe wyposażenie – dodaje. Takie modele Warszawy używane były przez ówczesnych dygnitarzy partyjnych. W samochodzie jest całe wyposażenie, łącznie z radiem lampowym produkowanym przez firmę Kasprzaka. – Samochód wyciągnąłem ze stodoły pod Oświęcimiem. Jeździłem za nim przez trzy lata. W końcu udało mi się go kupić za 2 tys. zł. Samo radio na giełdzie jest jednak warte 1 tys. zł – mówi z uśmiechem.

Trabanta kupił przez sentyment

W jego kolekcji znajduje się m.in. Renault R4 Furgon z początku lat 70. To mini furgonetka, którą można zobaczyć na starych francuskich filmach. Jest właścicielem wyremontowanej Warszawy 223, auto czeka jedynie na wymianę opon na oryginalne. Na uwagę zasługuje też Syrena Bosto, której kupienie graniczy obecnie z cudem. Tomasz Bąk prezentuje także jeden z rzadkich egzemplarzy jakim jest Peugeot 304 cabrio z 1974 roku. Wyprodukowano go w wersji limitowanej, powstało jedynie 8 tys. egzemplarzy. Samochód jest już po remoncie mechanicznym, niedługo wyjedzie do lakiernika i będzie miał zmieniony dach. Na szczególną uwagę zasługuje także model Standard T8, produkowany przez Brytyjską firmę Aston Martin w latach 50.

Ciekawym samochodem w kolekcji jest również Citroen 2CV, bardzo charakterystyczny, występujący we wszystkich częściach filmu o żandarmach z Luisem de Funes w roli głównej. – O tym aucie mówiono "kaczka", zresztą strach nim jeździć, bo ma tak miękkie resory, że można przewrócić się podczas jazdy – wyjaśnia. – Mam także Trabanta 600 z 1964 roku. Samochód zdobyłem ze względów sentymentalnych, bo podobnym jeździli moi rodzice jak jeszcze byłem niemowlakiem – dodaje.

Najdroższe są małe części

Część z pojazdów pan Tomasz otrzymał w prezencie, jak choćby wóz strażacki Star 25 z 1964 roku, którego dostał od strażaków z Nowej Sarzyny. Dwa Trabanty 601 combi z kolei otrzymał od swojej żony.

Jak sam przyznaje, stary samochód można nabyć za bezcen, ale już renowacja wymaga ogromnych kosztów. Samo kupienie znaczka "Warszawa" to wydatek rzędu 120-150 zł. – Za cały samochód zapłaciłem natomiast około 300 zł – wyjaśnia. Głównym problemem kolekcjonerów jest renowacja części chromowych, dlatego że odtwarzanie ich kosztuje mnóstwo pieniędzy. Np. za tylni zderzak do Warszawy trzeba zapłacić na aukcji internetowej 2 tys. zł. – Najdroższe są elementy wyposażenia auta jak: reflektory, znaczki, klamki – dodaje.

W Rzeszowie powstanie muzeum

Swoją pasją udało mu się zarazić żonę Karolinę, która dzielnie wspiera go w staraniach stworzenia muzeum. W styczniu 2010 roku uzyskali akceptację Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na powstanie w Rzeszowie muzeum starych pojazdów. Jest zarejestrowane jako prywatne muzeum techniki i militariów. – Należy podkreślić, że takie prywatne muzeum nie zarabia pieniędzy, więc można byłoby go odwiedzać bezpłatnie – przyznaje. Do ekspozycji chcą dołączyć także wozy militarne z kolekcji swoich kolegów oraz pojazdy cywilne innych kolekcjonerów. Zdradza, że już rozmawiał z władzami Rzeszowa na temat muzeum. – Wstępnie mamy obiecany kawałek działki w użyczenie i wtedy będziemy mogli przy dobrej pogodzie zrobić wystawę plenerową. Następnie będzie można postawić dużą wiatę lub garaż, gdzie wystawione będą pozostałe eksponaty.

Jest jednak problem ze znalezieniem odpowiedniego miejsca, bo w Rzeszowie nie ma opuszczonych hal i fabryk tak jak np. w Bielsku Białej, gdzie w muzeum zabytkowych pojazdów stoi kilka egzemplarzy pana Tomasza. Co ciekawe, zabytkowymi samochodami będzie można się także przejechać. – W części muzeum planuję pokazać auta jeszcze przed renowacją – zdradza kolekcjoner. Dodatkową atrakcją mają być odpowiednie gadżety z epoki. W starym Maluchu przyczepiony jest znaczek patrona kierowców, z tyłu leży informator o stacjach CPN z przełomu lat 70. i 80. – W milicyjnym UAZ-ie położyłem na siedzeniu tygodnik "ORMO". Oczywiście w Dużym Fiacie 125p nie może zabraknąć pieska z kiwającą głową, czy króliczych skórek na kierownicy – dodaje Tomasz Bąk.

Tekst: Grzegorz Anton
Zdjęcia: Wit Hadło