Pracownicy i studenci WSIiZ, w tym w szczególności studenci międzynarodowi, znają ją od lat jako osobę odpowiedzialną za rekrutację na kierunki anglojęzyczne oraz nawiązywanie kontaktów z zagranicznymi instytucjami. Ale nazwisko Magdaleny Louis zna dużo więcej osób, niż wspólnota akademicka WSIiZ – jej książki są czytane i słuchane przez rzesze czytelniczek i czytelników z całej Polski. Jedna z ostatnich publikacji to „Moja rodzina na piętrze”, kontynuacja bestsellerowej powieści sprzed 11 lat.
11 lat temu czytelniczki i czytelnicy zaczytywali się w „Poli”, a dwa lata temu na wszystkich platformach pojawiła się „Moja rodzina na piętrze”, czyli „Pola” pod nowym tytułem i z nową okładką, która bardzo szybko zyskała duże grono odbiorców. 5 września odbędzie się z kolei ogólnopolska premiera drugiej części „Mojej rodziny na piętrze”. Jaki sekret łączy obydwie te pozycje?
Magda Louis: Wszystkie sekrety znają czytelniczki i czytelnicy, ja naprawdę nie wiem 🙂 Napisałam dziewięć książek, piszę dziesiątą, i nadal nie wiem, co trafi w samo serce, a co przejdzie obok.
To ciekawe, że „Pola” zyskała drugi tytuł, i drugie życie. Możemy więc powiedzieć, że mamy tę samą bohaterkę, tę samą opowieść, ale innego wydawcę, tytuł i okładkę. Natomiast czy sympatia i zainteresowanie czytelników i osób słuchających są podobne do tych sprzed lat?
Zdecydowałam się wskrzesić „Polę” za namową pani Justyny Kukian z Word Audio Publishing i, szczerze powiedziawszy, był to świetny ruch, który nie tylko dał drugie życie mojej książce, ale zainspirował mnie do napisania części drugiej … i trzeciej. Od kilku dni „Moja rodzina na piętrze. Sekrety domu na Chłodnej” jest dostępna wyłącznie w Storytel i recenzje oraz opinie czytających pozwalają mi się cieszyć, że udało mi się pociągnąć historię Poli w interesujący i tajemniczy sposób.
Jednak „Moja rodzina na piętrze. Sekrety domu na Chłodnej” to nie jest kontynuacja losów Tosi Pogorzelskiej, choć ta bohaterka także się tu pojawia.
Druga część zaczyna się w dniu pogrzebu Tosi Pogorzelskiej, zatem bohaterka pojawia się, ale nie ma już głosu. W pierwszej części to ona była narratorką, w drugiej części zaś narrację opowieści kontynuuje Aleksandra Jagiełło, ale nie mogę powiedzieć, gdzie umiejscowiony jest jej portret na drzewie genealogicznym rodziny, ponieważ nie chcę psuć lektury. Na pewno ma ona bardzo wiele do opowiedzenia, a losy Poli układają się teraz w całość.
Skąd tak duża popularność tej akurat książki? Na Twoim koncie jest ich więcej, są napisane z równie dużym poczuciem humoru i bardzo charakterystycznymi – oraz jednocześnie charakternymi – postaciami. Czy jako autorka jesteś w stanie przewidzieć taką popularność, albo przynajmniej zrozumieć ją już po fakcie jej zaistnienia?
Czasami się nad tym zastanawiam, ale nie znam klucza. Staram się zawsze pisać tak, żeby się dobrze czytało, nie przynudzać, nie moralizować, nie przesadzać. Rzeczywistość zazwyczaj przerasta fikcję, zatem czerpię bardzo zachłannie z prawdziwych historii: własnych, zasłyszanych i przeczytanych, a potem bawię się w poważną pisarkę i ożywiam bohaterów, pcham do przodu ich losy, stawiam przeszkody, nagradzam, uśmiercam. Nigdy nie myślę podczas pisania, czy to się spodoba, nie podlizuję się do czytelniczek.
„Pola” była papierowa, a „Moja rodzina na piętrze” to audiobook oraz ebook. Więcej osób teraz Twoje książki czyta czy słucha?
Siła rażenia jest nieporównywalna. 90% wypożyczających „Moją rodzinę na piętrze”, słucha, nie czyta. Lektorką jest pani Elżbieta Kijowska. Absolutnie genialnie tworzy osobną kreację i po prostu jest tą bohaterką, Tosią czy później Aleksandrą.
Czy masz wpływ na wybór osoby czytającej i czy sama polubiłaś głos, który prezentuje napisaną przez Ciebie opowieść?
Mam wpływ. Lektorka jest bardzo ważna. Osobiście nie lubię głosu znanych osób, aktorów czy aktorek. Dla mnie te głosy są zbyt charakterystyczne, powiązane z dotychczasowymi rolami, i stają się w pewnym momencie niewiarygodne.
W jednej z Twoich książek pojawia się atrakcyjny wykładowca akademicki z USA, w innej pielęgniarka z Zimbabwe. Tak się składa, że we WSIiZ mamy międzynarodowe grono wykładowców, a także licznych studentów i studentki pielęgniarstwa na ścieżce anglojęzycznej, między innymi z Afryki. Czy to znaczy, że praca w uczelni stanowi naturalne źródło pomysłów i inspiracji dla Twojej literackiej wyobraźni?
Źródłem pomysłów jest wiele sytuacji, cała teraźniejszość, ale też dzień wczorajszy, minione lata. Moja teraźniejszość to praca w WSIiZ, zatem ciekawi ludzie z wielu zakątków świata i podróże. W ostatnich latach poznałam wiele osób z Zimbabwe, sama odwiedziłam Zimbabwe i z przyjemnością włączyłam wątek studentki pielęgniarstwa pochodzącej z tego kraju, jako przyjaciółki pani domu w książce „Dom pani Marty”.
Czyli w czasie zawodowych kontaktów we WSIiZ warto mieć gdzieś w tyle głowy, że można za jakiś czas trafić na strony Twojej kolejnej książki…?
Tak, bójcie się! Z całą pewnością materiału osobowościowego w WSIiZ jest sporo, ale ja już sobie nie pozwalam na zbyt bliskie przełożenia, czyli jeden do jeden kopiowanie prawdziwej osoby na kartki książki. Ludzie czytają, odnajdują się i … przeważnie obrażają. Z kilku osób, z ich cech charakterystycznych, śmiesznostek, manier czy sposobu mówienia, można stworzyć jednego bohatera, i czasami tak właśnie robię, żeby ten bohater był bardziej interesujący.
Pisanie książek przynosi uspokojenie po wypełnionych obowiązkami dniach pracy we WSIiZ, czy bywa i odwrotnie, to znaczy praca zawodowa pozwala odetchnąć od losów bohaterów i bohaterek? Wszak Twoje postaci naprawdę mają losy zagmatwane i czasem nie do pozazdroszczenia, choć opowiedziane są w sposób pełen humoru…
Powiem prawdę. To zdecydowanie pisanie niesie ukojenie i relaks po pracy na uczelni. Pracuję na bardzo trudnym odcinku i jest to praca niezwykle intensywna i wymagająca, a ostatnie posunięcia rządu skutecznie gaszą entuzjazm i podcinają skrzydła, nawet takiej osobie jak ja, która tych skrzydeł ma kilka par, tak na wszelki wypadek. Pisanie mnie nie męczy, przeciwnie, dziwnie się czuję, kiedy piszę tylko służbowe e-maile…
Co dalej? Jaki temat, historia i osoba są teraz na Twoim celowniku?
Rozkręciłam się, powstaje trzecia część „Mojej rodziny na piętrze”. Nie mam komfortu pisania jak prawdziwi pisarze, którzy zamykają się w pokoju na kilka godzin żeby tworzyć i zaglądać sobie w duszę. Moje wszystkie książki powstawały w przerwach pracy zawodowej. Kiedyś, kiedy pracowałam w Anglii dla wymiaru sprawiedliwości, były to sale sądowe i posterunki policji, dziś jest to na przykład czas podróży do Indonezji, albo leniwy weekend, kiedy nie zaglądam do poczty służbowej i nikt ode mnie niczego nie chce.
W zeszłym roku otrzymałaś nagrodę Prezydenta Miasta Rzeszowa za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony kultury, w tym promocji miasta. Czy to ważne dla Ciebie wyróżnienie?
Akcja kilku moich książek toczy się w Rzeszowie lub na Podkarpaciu. Oczywiście nie był to zabieg umyślny, z nadzieją na nagrodę za promocję regionu, ale mój naturalny wybór. W Rzeszowie się urodziłam i wykształciłam, i choć 23 lata spędziłam poza granicami kraju, to czuję się ukształtowana przez moje miasto i ludzi, z którymi dorastałam. Otrzymanie nagrody od pana Prezydenta Konrada Fijołka było bardzo miłym akcentem dla mnie jako pisarki, ale też osoby, która od lat uprawia lokalny patriotyzm; co zresztą dotyczy również mojego obecnego miejsca pracy, czyli Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Z Magdą Louis rozmawiała dr Grażyna Bochenek.