Magda Louis: Jako młodzieniec wyjeżdżał Pan często na najwyższe piętro wieżowca w rodzinnej Częstochowie, żeby sobie poczytać dobrą książkę będąc bliżej nieba, to pierwszy krok do pięknej kariery…pisarza albo wydawcy.
Piotr Majorczyk: A to ciekawe – jak Pani to przeczuła? Nie pamiętam, bym komuś o tym wspominał – ale faktycznie tak robiłem. Wychowałem się na obrzeżach Częstochowy, w dzielnicy Wyczerpy, gdzie nie ma wysokich budynków. Co miesiąc jednak udawałem się do „Miasta”, by za uskładane pieniądze ułowić sobie jakąś ciekawą książkę. W początkach lat 80-tych było to nie lada wyzwanie! Bardzo często udawałem się ze zdobyczą w kierunku jakiegoś wieżowca, wyjeżdżałem na najwyższy poziom i czytałem w spokoju. Twaina, Londona, Fiedlera, Niziurskiego. Najczęściej zimą. Tego wysokościowego czytania książek nauczył mnie mój starszy brat Tomek, z którym po latach założyliśmy księgarnię i wydawnictwo Bona w Krakowie. Moje chłopięce lektury skłaniały raczej do zostania wodzem Indian niż pisarzem czy wydawcą – choć natrafiłem ostatnio na tabelę, z której wynika, że moją kolekcję książek klasyfikowałem według wydawnictw, nie kategorii literackich.
ML: Czego nauczył się Pan podczas pracy w Wydawnictwie Literackim?
PM: Wszystkiego, co trzeba wiedzieć o pracy w wydawnictwie. Że każda książka jest osobną przygodą i że nic nie przychodzi samo z siebie. Przeciwnie, im większe wydarzenie, autor, tytuł, tym więcej trzeba się napracować. Nauczyłem się, że firma to nie budynek, a tworzący ją Zespół, który gra do jednej bramki. Pracowałem tam w przełomowej dla Wydawnictwa dekadzie, od połowy lat 90-tych, kiedy to bogate tradycje czasów sprzed ’89 paradoksalnie stanowiły dość spore obciążenie, jeśli chodzi o przestawienie się na trudne tory kapitalizmu, przy utrzymaniu wysokiego poziomu wydawniczego. Redakcja, śmiało rzec mogę należąca do zawodowej, krajowej elity, zaprosiła nas, młodych, do organizowania nowoczesnej dystrybucji i marketingu, dzięki czemu z sukcesem udało się połączyć misję i sukces rynkowy. To była ciężka praca i jestem bardzo dumny, że mogłem w niej uczestniczyć. Niezasłużonym, ale pięknym bonusem była możliwość bliskiej współpracy z gigantami literatury: Szymborską, Miłoszem, Lemem, Różewiczem, Mrożkiem, Pilchem, Tokarczuk, Dukajem – długo by wymieniać… Te dobre wzorce staramy się z powodzeniem wdrażać w Copernicus Center Press.
ML: W CC Press jest Pan „gospodarzem”, zna Pan tam wszystkie piętra, pokoje i nastroje, czego czytelnicy nie wiedzą o tym Wydawnictwie?
PM: Myślę, że jak w każdym wydawnictwie– niezwykłego procesu przygotowania książki. Czytelnik, biorąc do ręki ulubioną książkę, często nie zdaje sobie sprawy – i nie musi, że dla wydawcy to zwieńczenie bardzo długiego procesu i ciężkiej pracy całego sztabu ludzi – od powstania dzieła, początkowych rozmów, przyjęcia książki do planu, tłumaczenia, redakcji, opracowania graficznego i typograficznego, marketingu i dystrybucji – często trwających tyle samo czasu, ile ta książka spędzi w przyszłości na księgarskiej półce. Jak powiedziałem, każdy tytuł to osobna przygoda – mamy w CCPress to szczęście, że każdy z nich jesteśmy w stanie traktować indywidualnie. Jeśli jednak pomnożyć tę intensywność przez kilkanaście lub kilkadziesiąt nowych książek ukazujących się w danym roku, to i kuchnia wydawnicza CCpress okaże się dość intensywna! Motorem naszych działań jest edukacja i popularyzacja nauki, nagrodą – uznanie Czytelników.
ML: Podczas Świątecznych Targów Książki w Rzeszowie podsłuchałam rozmowę dwóch pań, które głaskając książki wystawione na ladzie stoiska CC Press, mówiły – Ach, gdyby były trochę tańsze…
PM: Też bym sobie tego życzył! Niestety, jak w każdym przedsiębiorstwie musimy brać pod uwagę realia popytu i sprzedaży. Przygotowanie książki do druku to dla wydawnictwa spora inwestycja, na którą składają się m.in. koszta zakupu licencji, tłumaczenia, tantiem, druku, redakcji; sporą część ceny książki pobierają dystrybutorzy. W przypadku książek naukowych niezbędna jest jeszcze redakcja naukowa, a nakłady książek naukowych nie zbliżają się (oprócz wyjątkowych przypadków) do nakładów literatury z niższej półki. Koszt przygotowania książki i jej cena w Polsce są porównywalne do tych we Francji czy Wielkiej Brytanii, tylko że tam ludzie dysponują znacznie większym budżetem na zakupy… Tym bardziej dziękujemy naszym Czytelnikom za zaufanie i uznanie, jakim cieszą się książki Copernicus Center Press.
ML: Czy tańsza książka spowodowałaby wzrost czytelnictwa w Polsce?
PM: Nie sądzę. Książka to stan umysłu, nie portfela. Chcącego nic nie zatrzyma w realizowaniu pasji. Zapraszam na targi książki do Krakowa – z ogromnym szacunkiem obserwuję determinację Czytelników, którym nie straszne są trudy transportu, kolejki po bilety, ścisku w korytarzach, by dostać się do ukochanych autorów i książek. Ich cena jest tam na ostatnim miejscu, książkoholicy wychodzą z hal targowych uśmiechnięci, obładowani zakupami. Pamiętajmy też o bibliotekach. Mamy w Polsce wspaniałe biblioteki, a w nich kompetentne grono bibliotekarek i bibliotekarzy.
ML: Znamy diagnozę – Polacy czytają bardzo mało – mamy receptę?
PM: Nie ma gotowej recepty na czytelnictwo. W CCPress, którego książki cieszą się sporym zainteresowaniem Czytelników staramy się ciągle pamiętać, by nie zamknąć się w jakimś kloszu samozadowolenia i stale poszerzać grono osób czytających. Pamiętam ciekawy obrazek z przedziału londyńskiego metra: po jednej stronie siedzą pasażerowie 30+, po drugiej 30-. Jedni wpatrzeni w książki, drudzy w telefony. Pytanie, abstrahując od ilości linii metra w Polsce – jak wyglądałoby to u nas? W czarnym scenariuszu z jednej strony telefony, z drugiej – wpatrzeni przed siebie pasażerowie. Ale źle nie jest. Ludzie czytają nie tylko w czasie podróży, ale nawet spacerując. Zawsze w takich przypadkach staram się podejrzeć tytuł czytanej książki.
Wracając do tematu – w moim rozumieniu o czytelników należy zabiegać od najmłodszych lat, wyrabiać w dzieciach nawyk czytania: czytające dzieci to przyszli czytający dorośli. Wiem z doświadczenia, że czytanie dzieciom to taka sama frajda dla dorosłego, jak i dla dziecka. Potem jest szkoła, a tam dobór lektur i czasem katorżniczy sposób ich omawiania. Rewizja lektur szkolnych i sposób podejścia do nich dobrze by zrobiła – czytając listę lektur mam czasem wrażenie, że literatura kończy się gdzieś w międzywojniu. No i jest państwo, które poprzez edukację i wspieranie inicjatyw oddolnych ma tu ogromną rolę do spełnienia.
Z niepokojem obserwuję tu próby utrudniania ważnych i sprawdzonych inicjatyw propagujących czytelnictwo kosztem jakiegoś ręcznego sterowania gustami czytelniczymi.
Mam tu na myśli choćby cofnięcie dotacji dla organizowanych przez Tygodnik Powszechny niezwykle popularnych lekcji czytania – często w małych miejscowościach na terenie całego kraju, gdzie trudno o księgarnię, ale gdzie są tacy sami młodzi ludzie otwarci na podstawową misję książki jako takiej – wymianę myśli. Zastanawia też brak wsparcia państwa dla Festiwalu Conrada, dwukrotnie już nominowanego do tytułu najlepszego festiwalu literackiego na świecie. W obronie festiwalu wystąpiła młodzież z krakowskich liceów, co dla mnie jest faktem niezwykle budującym. Trawestując Gombrowicza – nie da się pokochać Słowackiego tylko dlatego, że ktoś każe go kochać.
ML: Czy istnieją książki, które są wstanie odmienić życie czytelnika? I nie mam tu na myśli poradników pod tytułem – Jak być szczęśliwym i mieć dużo pieniędzy.
PM: Głęboko w to wierzę i nie ma w tym żadnej kokieterii. Niektóre książki dorastają razem z nami i co innego powiedzą nam w liceum, a co innego dwadzieścia lat później. Oprócz tego, w moim rozumieniu, książka jest pretekstem do kontaktu z drugim człowiekiem, wymiany myśli, niekoniecznie dotykających najgłębszych egzystencjalnych tajemnic. Wielokrotnie mamy tego dowód podczas rozmów z naszymi Czytelnikami. Zaczynamy rozmawiać o konkretnej książce, po chwili sięgamy do prywatnych doświadczeń, rozstając się na końcu jak starzy znajomi. Mam wrażenie , że książki Copernicus Center Press zdecydowanie wypełniają tę misję. Zwłaszcza tytuły księdza profesora Michała Hellera, naszego mistrza i mentora.
ML: Odchodząc na koniec od tematu książek, lubi Pan kino?
PM: Pasjami! Od pierwszych filmów braci Lumiere po obejrzany ostatnio genialny film Nadine Labaki pt. „Kafarnaum”. Różnica jest taka, że przy wyborze książki jestem sam naprzeciw smakowitych tytułów na półce, wieczorem, zaś w przypadku filmów są to różne ochoty poszczególnych członków rodziny. Lecz jeśli spór dotyczy Kurosawy czy Kubricka, niezależnie od wyniku satysfakcja gwarantowana!
ML: Wracając więc do tematu książek, Pana uwielbiana adaptacja filmowa?
PM: Rękopis znaleziony w Saragossie Wojciecha Jerzego Hassa. Absolutnie mistrzowski przykład przełożenia literatury na język filmu. Wszystko tam się błyszczy, tętni, każdy epizod aktorski jest na mistrzowskim poziomie. W dużej części film ten był kręcony w rodzinnej miejscowości mojej matki, pięknym Olsztynie koło Częstochowy. Stąd na przykład wiem, że słynna scena gdzie Zbigniew Cybulski budzi się na stosie czaszek, była kręcona w lustrzanym odbiciu, żeby światło było lepsze. Wśród mieszkańców Olsztyna zachowało się sporo zdjęć z planu filmowego i pamięć o nim wciąż jest żywa. Oprócz innych adaptacji Hasa bardzo cenię „czytanie literatury” przez innych polskich reżyserów – Wajdy, Antczaka, Hoffmana, Rybczyńskiego.
ML: Ostatnie pytanie, gdyby poproszono Pana o zestawienie listy lektur obowiązkowych dla liceum, jakie tytuły by Pan umieścił?
PM: Nie powiem, to tajemnica! Uważam, że w tej mierze warto się wsłuchać w głos bezpośrednio zainteresowanych, czyli uczniów. No i moderator, czyli nauczyciel – to kluczowa postać. Jeśli zrezygnuje z dyktowania pupilom gotowych formułek, niezbędnych potem do rozwiązania testu na maturze, a otworzy ich na dotknięcie sekretu i dobrą rozmowę, otrzyma w nagrodę sporą dawkę satysfakcji – poznałem to w czasie mojej dość krótkiej praktyki nauczycielskiej. Jeżeli młody człowiek odkryje, że na ten przykład w książce Balzaka jest coś, co można przełożyć na jego doświadczenie i sekretnie przeczucia, lekcja toczy się sama, a lektura na zawsze i bez przykrości zapada w serce i pamięć.